Dwa pomniki. Estetyka i polityka romskiej pamięci.
W tej części raportu chcielibyśmy dokonać porównawczej analizy upamiętnienia romskiej Zagłady znajdującej się w lesie nieopodal Borzęcina w południowej Polsce i pomnika pamięci Romów – ofiar narodowego socjalizmu w Berlinie.
Wprowadzenie: estetyka jako polityka pamięci.
Sztuka, zwłaszcza muzyka, była „od zawsze” tym obszarem, w którym dokonywała się interakcja Romów z nieromskim otoczeniem. Obszarem, dodajmy, w którym w odróżnieniu od innych sfer życia Romowie byli względnie akceptowani. Jednocześnie jednak, szczególnie w sztukach plastycznych Romowie – również „od zawsze” – byli uprzedmiotowieni, stając się, jak pisze Timea Junghaus, „ofiarami reprezentacji tworzonych wyłącznie przez nie-Romów”. Sytuacja ta zaczęła się niedawno zmieniać, a współczesna kultura i sztuka „otworzyły drzwi przed treściami niesionymi przez społeczności peryferyjne”. Jednocześnie działalność artystyczna stała się dla wielu grup drogą do podmiotowości, autoekspresji i podniesienia prestiżu w oczach innych, zwłaszcza jeśli mowa o grupach funkcjonujących w warunkach deficytu demokracji.
Oznacza to, że sztuka grup dyskryminowanych wkracza w domenę walki politycznej, co potwierdza tezę wybitnej teoretyczki współczesnej rzeczywistości, Chantal Mouffe, że pomimo zawłaszczenia sztuki przez mechanizmy kapitalistycznej ekonomii i dążenia do jej odpolitycznienia, ciągle ma ona wymiar polityczny a polityka – estetyczny. Polityczny wymiar sztuki polega na tym, że twórczość artystyczna odgrywa rolę „w tworzeniu i podtrzymywaniu danego porządku symbolicznego, lub też w jego podważaniu”. Z kolei polityka, zajmując się między innymi symbolicznym porządkowaniem stosunków społecznych, posługuje się symboliką, ma więc z konieczności aspekt estetyczny.
Polityczny charakter sztuki i estetyczny charakter polityki są szczególnie widoczne w sferze tożsamości zbiorowych, które należy traktować dynamicznie, jako procesy konstruowania i manifestowania określonych form identyfikacji, a także zdobywania dla nich uznania, które wszystkie rozgrywają się w sferze politycznej, używając zarazem dyskursywnych i symbolicznych elementów, których zasobem i wyrazem jest sztuka. Szczególną rolę w tych procesach odgrywa sztuka krytyczna, która podważa konkretne postaci politycznej i estetycznej hegemonii, udzielając głosu grupom, które dominujące dyskursy uciszają i które nie mogą się w nich wyrazić.
Koncepcja sztuki, tak jak ją rozumie Mouffe, sytuuje się zatem w opozycji do neoliberalnej koncepcji polityki, która wyklucza zagadnienie tożsamości ze sfery politycznej, przesuwając ją do zmarginalizowanej i odpolitycznionej kultury. Większość społeczna decydująca o takiej polityce w dalszym ciągu kontroluje jednak sferę produkcji i ekspresji tożsamości, mitologizując jednak tę kontrolę i przedstawiając ją jako nienormatywne narzędzie liberalnego zarządzania, będące jedynie środkiem gwarantującym wolność posiadania tożsamości.
Sztuka tworzona przez Romów przetwarza elementy romskiego doświadczenia historycznego stając się nie tylko ekspresją tożsamości i częścią romskiej pamięci zbiorowej, lecz także elementem walki Romów o uznanie i upodmiotowienie. Jednocześnie demaskuje ona rzekomą apolityczność prowadzonej w neoliberalnym stylu polityki kulturalnej. W tym miejscu chcielibyśmy poddać refleksji te trzy grupy problemów (tożsamość i pamięć, uznanie i podmiotowość, krytyka antagonistycznej polityki), analizując przekaz pamięci i społeczno- polityczne funkcje dwóch pomników romskiej zagłady z czasów II wojny światowej, które na pierwszy rzut oka więcej dzieli niż łączy. Jeden z nich, autorstwa romskiej artystki, stoi w odludnym miejscu w południowej Polsce, drugi, zaprojektowany przez światowej sławy izraelskiego rzeźbiarza, znajduje się w jednym z centrów współczesnej Europy – w Berlinie. Zamierzamy pokazać, że pomimo oczywistych różnic pomniki te niosą podobny przekaz, a także umieścić ów przekaz w szerszym kontekście romskiej polityki tożsamości, opartej między innymi na historycznej narracji Romów jako ofiar Holokaustu.
Romska pamięć była zawsze kontrolowana przez innych a Romowie nie posiadali środków, by tę sytuację zmienić i wyjść ze swoją pamięcią do przestrzeni publicznej. Dlatego często pielęgnowali ją w zamkniętych, rodzinnych kręgach, mieli kłopoty z jej komunikacją i nie mieli możliwości jej instytucjonalizacji jako elementu pamięci kulturowej. Sytuacja ta zaczęła się zmieniać począwszy od lat 1970. wraz z powstaniem i rozwojem międzynarodowego ruchu romskiego a także w związku z mającym wiele przyczyn rozluźnieniem politycznej kontroli nad pamięcią i demokratyzacją dostępu do środków wytwarzania pamięci zbiorowej. Jednym z elementów tych procesów było powstanie i popularyzacja dyskursu Holokaustu, który zaczął służyć jako układ odniesienia dla pamięci innych grup, prześladowanych w różnych momentach swojej historii. Dla romskich aktywistów była to doskonała okazja do upomnienia się o wymazaną romską historię. Historię, w której Romowie byli jednymi z najważniejszych aktorów: głównymi, obok Żydów, ofiarami nazistowskiego ludobójstwa.
Chcielibyśmy teraz przedstawić dwa konkretne przykłady upamiętnień romskiej zagłady, w których dostrzec można większość przedstawionych powyżej cech. Są one na pierwszy rzut oka bardzo różne: jeden to pomnik stojący w lesie w południowej Polsce i mający znaczenie lokalne – jest on istotny dla miejscowych społeczności romskich i związanych z nimi nie-Romów (muzealników, działaczy kulturalnych, naukowców); drugi natomiast znajduje się w samym centrum jednego z najważniejszych europejskich miast. Zdjęcia z jego odsłonięcia znajdowały się na okładkach najważniejszych światowych gazet, a on sam staje się symbolem całego romskiego ruchu politycznego.
Borzęcin k. Tarnowa
W lipcu 1942 roku grupa Romów (ok. 9 dorosłych i 21 dzieci) została schwytana w pobliżu wsi Wał-Ruda. Początkowo miano ich rozstrzelać w miejscu zwanym Kisielina, między Wolą Radłowską a Wał-Rudą. Jednakże, według uczestnika tamtych wydarzeń, ludzie mieszkający w okolicy prosili, aby tego nie robić w tym miejscu: „Tam ludzie się zebrali. Błagali tych policjantów i Niemców, aby nie strzelali tam. By wzięli ich do lasu” (Kołodziejski 2013). Wątek negocjowania miejsca egzekucji przez mieszkańców przysiółka jest do dziś żywy. Mieszkańcy Borzęcina i okolic często odwołują się do niego, chcąc zademonstrować rozmówcy swój negatywny stosunek do zamordowania Romów, choć z logicznego punktu widzenia nie ma to większego sensu, gdyż zamordowanie ich w lesie najwidoczniej już tak bardzo ludności miejscowej nie przeszkadzało. Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem eksterioryzacji zła: mieszkańcy okolicy mają świadomość, że zdarzyło się coś złego, co więcej, że w tym źle uczestniczyli, jak się później okaże, również Polacy. Można powiedzieć, że poprzez opowieść o tym, jak ich przodkowie prosili o niewykonywanie egzekucji w pobliżu ich domów, współcześni mieszkańcy chcą się zdystansować od zła, w którym uczestniczyli członkowie ich zbiorowości, chcą je wyprowadzić na zewnątrz wspólnoty i ukryć gdzieś daleko od ludzkich oczu.
Schwytani Romowie zostali wsadzeni na drabiniaste wozy używane przy żniwach, powożone przez miejscowych chłopów, i wywiezieni poza wieś. „Szukali dogodnego miejsca do rozstrzelania tych Cyganów. W lesie co jakiś czas schodzili z drogi i upatrywali dogodnego miejsca do dokonania morderstwa. Jechaliśmy dosyć długo, już las miał się kończyć. W pewnej chwili zatrzymali się i weszli do lasu. Uznali teren za dogodny, bo było takie naturalne zagłębienie w ziemi. Las sosnowy mógł mieć 40–50 lat. Był gęsty i wysoki”.
Autor cytowanej wyżej relacji, Józef Kołodziej, był owego lipcowego dnia 1942 roku wyznaczony jako jeden z woźniców wożących furmankami komendanta posterunku granatowej policji w Borzęcinie, Konarskiego, i dwóch jego podwładnych, Zgłobisza i Kuklińskiego, oraz niemieckiego żandarma Wiktora Henschke. Ich podróż nie miała związku z opisywanym zatrzymaniem, a wspomniane wozy drabiniaste ze schwytanymi Romami spotkali przypadkiem w drodze powrotnej. Romowie musieli zatem zostać zatrzymani przez inne osoby. Według pierwszego ze świadków, Józefa Siuduta, zatrzymanym Romom towarzyszyło na rowerach „2 Niemców i 15 policjantów”. Z kolei Kołodziej twierdzi, że Niemców było trzech: Henschke i dwóch innych, w sumie było to ok. 10 osób – oprócz niemieckich żandarmów wyłącznie granatowi policjanci z posterunku w Borzęcinie.
Romowie zostali zaprowadzeni w las, do wybranego miejsca. Następnie kazano się im położyć twarzą do ziemi. W tym momencie jeden z Romów zdecydował się na ucieczkę. „Niemiec z pistoletu dwa strzały oddał, ale go nie trafił. Polecił strzelać granatowym policjantom. Dwóch policjantów strzelało do niego, ale go nie trafili. Uciekł”.
Następnie rozpoczęła się egzekucja. Pierwszy ze świadków referował: „Niemcy mieli automaty, policjanci granatowi karabiny ręczne. Otoczyli Cyganów w koło. Rozstrzeliwani stali, w tym dołku, a oni strzelali. Kobiety trzymały dzieci na rękach. Oni otworzyli ogień i strzelali do tych Cyganów. Tam były kobiety, dzieci, mężczyźni”.
Inaczej zapamiętał tę scenę drugi świadek: „Grubszy Niemiec szedł i po kolei strzelał. […] Myśmy stali z boku, widziałem jak podchodził do każdego. Zabił trzech dorosłych mężczyzn, pięć kobiet i dwadzieścia jeden dzieci”.
Jeden ze świadków, Józef Siudut, wraz z przyprowadzonymi mieszkańcami okolicznej leśniczówki i chałup położonych bliżej lasu, zakopywał zwłoki zamordowanych Romów. Drugi świadek, Józef Kołodziej, zawiózł w tym czasie niemieckich żandarmów i (przynajmniej część) polskich granatowych policjantów „do Dolnego Borzęcina do gospody u Jana Kozy. Do rana tam siedzieli. Niemcy pili razem z policjantami i tam był jeszcze nasz wójt Pałach. Chwalili się, jak tam strzelali do tych Cyganów. Trochę mówili po niemiecku, trochę po polsku. Niewiele rozumiałem, ale przechwalali się, jak strzelali do tych Cyganów. Gdy tam zaglądnąłem, widziałem jak hitlerowiec Henschke manewrował rewolwerem, demonstrując chełpliwie, jak on to strzelał do Cyganów. Strzelali wszyscy, Polacy też. Konarski, komendant posterunku, Zgłobisz, Kukliński i inni. Myśmy całą noc czekali na polu tam z Klisiewiczem. Dopiero rano wsiedli na furmanki i przywieźliśmy ich na posterunek do Górnego Borzęcina”.
Jak widać, świadkowie w odmienny sposób zapamiętali samą egzekucję. Jeden z nich widział, jak do bezbronnych ofiar strzelają zarówno niemieccy żandarmi, jak i polscy granatowi policjanci. Według drugiego, rozstrzeliwał wyłącznie Niemiec, zaś granatowi policjanci strzelali (niecelnie) jedynie do uciekającego Roma. Pierwszą wersję potwierdza inna jeszcze spisana relacja. Drugą znajdujemy w pracy Adama Kazimierza Musiała, który przypisuje zbrodnię w Borzęcinie Engelbertowi Guzdkowi, niemieckiemu żandarmowi pochodzącemu ze Śląska, winnemu wielu zbrodni, w tym między innymi zamordowania 93 Romów, mieszkańców położonej niedaleko Borzęcina Szczurowej.
Interesujące jest też, że Józef Kołodziej (ten, który widział, jak do Romów strzelają niemieccy żandarmi i polscy policjanci) nieco inaczej zeznawał w 1971 roku przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. W zeznaniu tym żandarm Henschke staje się „gestapowcem Henschko”, zaś polscy policjanci w opisie egzekucji przedstawieni są jako „żandarmi” i stają się „funkcjonariuszami policji” (choć bez wspomnienia narodowości) dopiero w opisie drogi powrotnej. Wydaje się więc, że nawet naoczni świadkowie mieli i mają kłopot ze zbrodnią w Borzęcinie, a zwłaszcza z udziałem w niej Polaków. Jest to dla nich sprawa trudna do przyswojenia i stąd biorą się różne przemilczenia i interpretacje, które funkcjonują w charakterze mechanizmów obronnych. Niespójności w zeznaniach i ich zmieniająca się w czasie treść również świadczą o tym, że wydarzenia z 1942 roku do dziś są dla okolicznych mieszkańców swego rodzaju traumą, z którą starają się sobie jakoś radzić.
W 1959 roku ciała pomordowanych zostały ekshumowane i pochowane na cmentarzu parafialnym w Borzęcinie, co, nawiasem mówiąc, można uznać za powrót ofiar obudowany katolickim rytuałem, a więc niezagrażający integralności mieszkańców, a nawet mogący stanowić swego rodzaju akt ekspiacyjny. W 2010 roku miejsce egzekucji zostało oznaczone drewnianym krzyżem przez uczestników Romskiego Taboru Pamięci, wśród których był między innymi konsul generalny Republiki Federalnej Niemiec, a w lipcu następnego roku z inicjatywy Muzeum Okręgowego w Tarnowie wzniesiono w tym miejscu pomnik. Jego autorką jest Małgorzata Mirga-Tas, romska artystka, absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Rzeźby, któa ostatnio odnosi ogromne sukcesy międzynarodowe.
Pomnik jest wykonany z drewna i składa się z części centralnej, przypominającej pień drzewa, a po obu jej stronach znajdują się dwie ludzkie postaci: upadający na ziemię mężczyzna i próbująca się ukryć kobieta. Otacza go 29 kamieni, symbolizujących zamordowane w tym miejscu osoby, co było pomysłem Adama Bartosza, dyrektora tarnowskiego muzeum i pomysłodawcy pomnika. Na pomniku znajduje się tablica, z której dowiadujemy się, że jest to „Miejsce pamięci o 29 Romach: 3 mężczyznach, 5 kobietach i 21 dzieciach zastrzelonych tutaj przez Niemców w 1943”. Jak więc widzimy, sprawstwo zbrodni przypisane zostało wyłącznie Niemcom, pomimo dość dobrych podstaw by sądzić, że uczestniczyli w niej czynnie Polacy – granatowi policjanci.
Niemcy jako sprawcy pojawiają się również w znajdującym się na tablicy fragmencie wiersza Papuszy Smutna pieśń, wybranym przez Natalię Gancarz, pracownicę tarnowskiego muzeum:
Nie było życia dla Cyganów w mieście
i na wsi zabijali, zabijali nas.
Co robić? Szły z dziećmi Cyganki w las,
daleko w las, by nie znalazły nas niemieckie psy.
Małgorzata Mirga-Tas, która wygrała rozpisany przez tarnowskie Muzeum konkurs na projekt pomnika, nie uważa się za „artystkę etniczną”, motywy romskie rzadko pojawiają się w jej pracach, a borzęciński pomnik był jej pierwszym dziełem poświęconym zagładzie. W wywiadzie przeprowadzonym przez Natalię Gancarz w Czarnej Górze 04.09.2012, w następujący sposób mówi ona o swojej koncepcji pomnika:
„Pomnik postanowiłam wykonać w modrzewiu. Uznałam, że to będzie idealny materiał, ponieważ nie chciałam, żeby pomnik epatował złotymi literami, marmurami, granitami i tak dalej. Tragizm tej zbrodni ma tak potężny ładunek emocjonalny, że trudno znaleźć taką formę wypowiedzi artystycznej, żeby była w stanie oddać ona choć część tych emocji. Nie jestem artystką pomnikową i nie odważyłabym się stworzyć pomnika, starającego się oddać te emocje, no bo nieudany patos, dramatyzm, jest po prostu komiczny. Chciałam, aby mój pomnik był skromny, prosty i uczciwy, aby był też zrozumiały dla samych Romów […]. Dlaczego z drewna? Pomyślałam, że to, co tam wydarzyło pozostawiło piętno w tym miejscu i tylko drzewa mogą to przekazać drzewu. Las pamięta i w pierwszej chwili miałam takie odczucie, że to są tacy niemi świadkowie. Obecnie trochę więksi i starsi. Wiadomo, że pomnik z biegiem lat zapewne się zmieni, zacznie żyć swoim własnym życiem, las go pewnie jakoś zaadoptuje i stanie się on częścią tego miejsca […] ale tak właśnie ma być, ma być częścią lasu, który pamięta płacz, przerażenie, strach, strzały, twarze […]. Projektując pomnik, myślałam o dzieciach, które pewnie nie były do końca świadome tego, co tam się wydarzy, a nawet jeśli zdawały sobie sprawę, co się dzieje, to wówczas najbardziej potrzebowały rodziców, miłości. Dlatego upadający mężczyzna to nie tylko Rom, postrzelony z karabinu, to nie tylko człowiek upadający na ziemię, ale też ojciec, brat, syn. Z tyłu chowa się kobieta przed karabinami, przed oprawcami i to nie jest tylko kobieta, to jest – matka tych dzieci, siostra, córka… Wydaje mi się, że to ma głębsze przesłanie niż kolejna rzeźba z kołem cygańskim – elementem kultury cygańskiej. Tam nie zamordowali Romów, tam dokonali mordu człowieczeństwa”.
Jak widzimy, autorka podkreśla uniwersalne elementy swojej koncepcji, ma też interesującą wizję pomnika wtapiającego się w krajobraz, który jako jedyny jest świadkiem tego, co się zdarzyło. Jest to więc idea bliska koncepcjom kontrmonumentalizacji, opartym na przekonaniu, że adekwatna reprezentacja przeszłości w tworzywie czysto artystycznym jest niemożliwa.
Zastosowane tu elementy symboliczne pozwalają zinterpretować omawiany pomnik jako skomplikowaną sieć odniesień do rozmaitych układów znaczeń. Umieszczenie pomnika w lesie, przy rzadko uczęszczanej drodze, uzmysławia nam fakt „niewidzialności” romskiej zagłady, o której do niedawna nie było zbyt wiele wiadomo i która nie interesowała szczególnie badaczy Holokaustu i innych zbrodni hitlerowskich.
Wiersz Papuszy tworzy interesujący dysonans z miejscem, w którym się znalazł, dysonans, który przekazuje istotną prawdę o zagładzie Romów. Wspomniany w nim las był dla Romów miejscem bezpiecznym, swoim, w którym nie grozi niebezpieczeństwo (widać to w różnych innych wierszach Papuszy). Tymczasem, w tym wypadku tekst owego wiersza znajduje się w miejscu – lesie – w którym Romowie zostali zamordowani. To, że las, będący oazą bezpieczeństwa, może stać się miejscem śmierci, jest poetycką metaforą niepewności romskiego losu w czasie zagłady.
Projekt pomnika – ustawienie postaci mężczyzny i kobiety po przeciwnych stronach symbolizującej drzewo płyty – jest odniesieniem do pojęcia rozdzielenia. Zagłada Romów w wielu wypadkach oznaczała negację ich jedności, „bycia razem” – romskiej przestrzeni społecznej, opartej na idei „braterstwa”.
Bardzo interesujący jest też przekaz przemijającego i względnie nietrwałego materiału, z którego powstał pomnik. Jak widzieliśmy, w intencji autorki pomnik ma się zmieniać, stając się coraz bardziej integralną częścią lasu, w którym się znajduje, owego „prawdziwego świadka” tragedii, która się w nim rozegrała. Taka koncepcja pomnika odwołuje się do zmiennej natury samej pamięci, która z czasem otrzymuje nowe formy wyrazu, dokonując przy tym nowej selekcji treści wartych zapamiętania, często zmieniając punkt widzenia, z którego postrzegane i oceniane są przeszłe wydarzenia. Niemniej jednak, pomimo swej zmienności, pamięć pozostaje pamięcią. Wolno przynajmniej mieć taką nadzieję, choć możliwy jest również taki wariant, że rozpłynięcie się pomnika w otaczającym go lesie będzie oznaczać wyciszenie pamięci i usunięcie pewnych wspomnień z pola widzenia – w sposób zbliżony do tego, w jaki mieszkańcy przysiółka Kisielina chcieli oddalić od siebie miejsce egzekucji, czy też do tego, w jaki wyciszony jest udział Polaków w tej zbrodni.
Berlin: Pomnik Pomordowanych Sinti i Romów – Ofiar Nazizmu
Geneza tego pomnika sięga końca lat 80., kiedy powstała inicjatywa zbudowania w Berlinie pomnika Holokaustu, który ostatecznie powstał jako Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. W związku z tą inicjatywą przewodniczący Centralnej Rady Niemieckich Sinti i Romów, Romani Rose, wystosował petycję, w której domagał się uznania, że Holokaust oznaczał też śmierć pół miliona Sinti i Romów oraz upamiętnienia tego faktu w związku z planowanym pomnikiem.
Petycja Rosego wpisała się w akademicką (i nie tylko) debatę dotyczącą tzw. tezy wyjątkowości, głoszącej, że zagłada Żydów w czasie II wojny światowej była zdarzeniem nieporównywalnym z niczym i nie mającym precedensu w ludzkiej historii. Rose jednakże nie był w stosunku do tej tezy zasadniczo krytyczny: chciał tylko – podobnie jak inny romski działacz, Ian Hancock – rozszerzenia jej na Sinti i Romów. W tym ujęciu Holokaust to jedyne w swoim rodzaju wydarzenie, którego ofiarami były dwie kategorie: Żydzi oraz Sinti i Romowie. Stąd też organizacja Rosego postulowała w 1989 roku, aby planowany pomnik Holokaustu stanowił przestrzeń, w której zaprezentowano by los obu wspomnianych grup. Inne rozwiązanie stanowiłoby, według Rosego, próbę hierarchizacji ofiar, będącą obrazą dla pamięci zamordowanych Romów i Sinti.
Władze Berlina zajęły dyplomatyczne stanowisko i w 1991 roku zapewniły Rosego, że Sinti i Romowie będą traktowani w ten sam sposób, co Żydzi, jeśli chodzi o ostateczną decyzję dotyczącą pomnika. Jednakże, miedzy innymi wskutek protestów ze strony Centralnej Rady Żydów w Niemczech, kompromis, który ostatecznie osiągnięto w 1994 roku, nie przewidywał wspólnego pomnika Holokaustu Żydów oraz Sinti i Romów. Przewidywał natomiast zbudowanie w centrum Berlina osobnego pomnika upamiętniającego zagładę Romów i Sinti. Organizacja Rosego zaproponowała wówczas, że skoro zagłada Romów nie może być częścią wspólnego pomnika ofiar Holokaustu, to może oba pomniki mogłyby stworzyć coś w rodzaju wspólnego miejsca pamięci, będąc połączone nie tylko bliskością przestrzenną, ale też wspólnym projektem artystycznym. Jednakże również ta propozycja spotkała się z negatywną reakcją Centralnej Rady Żydów w Niemczech, która zaakceptowała jedynie, że oba pomniki mogą mieć zbliżony charakter roślinności ozdobnej, być może ten sam rodzaj drzew, jednakże pod warunkiem, że będą od siebie oddalone o co najmniej 200 metrów.
Odrębność obu pomników, a także centralny charakter lokalizacji pomnika pomordowanych Sinti i Romów potwierdzono uchwałą Bundestagu w 1999 roku. Uchwała ta spotkała się jednak z protestem ze strony ówczesnego burmistrza Berlina, który chciał uniknąć wyeksponowania w samym centrum stolicy ciemnych kart niemieckiej przeszłości (w tym czasie zaawansowane były też starania o postawienie w centrum Berlina pomnika pamięci homoseksualistów prześladowanych przez nazizm).
Oficjalnie, burmistrzem Berlina kierowała troska o autentyczność. Jego zdaniem, centrum Berlina (miejsce położone w bezpośrednim sąsiedztwie Bramy Brandenburskiej i budynku Reichstagu) nie było w istotny sposób związane z prześladowaniami Romów. Co innego peryferyjna dzielnica Marzahn, gdzie burmistrz chętnie widziałby ten pomnik. W dzielnicy tej od 1936 roku istniał tzw. obóz cygański, przeznaczony dla Romów usuwanych z Berlina w związku z mającymi się tam odbyć igrzyskami olimpijskimi i swoiście rozumianym „wizerunkiem miasta”, któremu mieli oni rzekomo zagrażać.
Co ciekawe, inicjatywa burmistrza spotkała się z poparciem części środowiska niemieckich Sinti, którzy również byli motywowani kwestią autentyczność i woleli widzieć swój pomnik w przestrzeni, z którą wiązały się żywe wspomnienia, nie zaś w abstrakcyjnej przestrzeni centrum Berlina. Jednakże Rose, a także polityczni przeciwnicy burmistrza zdecydowanie odrzucili jego propozycję, a w 2001 roku zapadła ostateczna decyzja o obecnej, centralnej lokalizacji.
Nie był to jednak koniec problemów. Prace nad pomnikiem rozpoczęto dopiero w 2008 roku, między innymi wskutek kontrowersji dotyczących niektórych aspektów jego projektu, którego autorem był izraelski rzeźbiarz Dani Karavan. Spory te rozgrywały się zarówno wewnątrz środowisk romskich, jak i w szerszej skali, a dotyczyły na przykład rodzaju nazwy własnej ofiar, która miała widnieć na pomniku (Romowie, Sinti i Romowie czy może Cyganie), tego, czy termin „Holokaust” jest stosownym określeniem ludobójstwa popełnionego na Romach (czy też powinien być zarezerwowany dla zagłady Żydów), a wreszcie tego, jaka liczba romskich ofiar ludobójstwa powinna znaleźć się w informacyjnej części pomnika (jedynie ułamek prawdziwej liczby ofiar mógł być bowiem jednoznacznie potwierdzony przez istniejące dokumenty – istnieją rozmaite stanowiska odnośnie do tego, ile ofiar było rzeczywiście). Wreszcie, po rozwiązaniu tych problemów, a także pokonaniu pewnych trudności technicznych związanych z lokalizacją, pomnik został odsłonięty w październiku 2012 roku.
Dani Karavan bardzo krytycznie wypowiedział się o przedstawionych tu trudnościach towarzyszących powstaniu pomnika i o postawie niemieckiej administracji oraz niektórych polityków. Jego zdaniem trudności tych nie byłoby w ogóle, gdyby sprawa dotyczyła Żydów. Zastrzegając się, że jako Żyd ma prawo tak mówić, zarzucił władzom niemieckim, a także organizacjom żydowskim, nierówne traktowanie ofiar Holokaustu. W emocjonalnym wywiadzie ze stycznia 2013 r. powiedział, że „powinien być tylko jeden pomnik Holokaustu dla wszystkich. Bez podziałów. (…) Jako Żyd mam pełne prawo powiedzieć, że [pomnik – SK] musi być dla wszystkich. Oni [naziści – SK] zabili ich wszystkich razem. Dlatego czuję, że oni [Sinti i Romowie – SK] są moimi siostrami i braćmi. Podczas inauguracji powiedziałem po hebrajsku, że mam odczucie, ze moja rodzina zginęła i została spalona razem z Sinti i Romami w tej samej komorze gazowej, a ich popioły wiatr rozwiał po polach. Tak więc jesteśmy razem. To nasz los”.
Wprawdzie niemieckim Sinti i Romom nie udało się wywalczyć wspólnego pomnika ofiar Holokaustu ani nawet wspólnej przestrzeni pamięci, to jednak pomnik pomordowanych Sinti i Romów wraz z pomnikiem ofiar Holokaustu i pomnikiem homoseksualistów tworzą, według Nadine Blumer, „sieć pamięci” i tak są postrzegane przez zwiedzających, zwłaszcza że posiadają one zintegrowany system informacji internetowej, co oznacza, że na stronie każdego z pomników znajdują się podstawowe informacje o pozostałych i linki do ich stron.
Według wielu opinii pomnik Sinti i Romów jest pod względem koncepcji najciekawszy ze wszystkich trzech. Podstawowym elementem pomnika jest owalny zbiornik wodny, w którym odbija się otoczenie. Patrząc z pewnej perspektywy, można w nim na przykład zobaczyć odbicie znajdującego się nieopodal Reichstagu. W środku zbiornika znajduje się niewielka platforma o kształcie więźniarskiego trójkąta. Platforma jest chowana w nocy i pojawia się na powierzchni rano. Spoczywa na niej zawsze świeży kwiat. Zbiornik otoczony jest płytami kamiennymi o nieregularnym kształcie, na których znaleźć można nazwy miejsc, w których dokonywała się zagłada Romów. Całości koncepcji pomnika dopełniają panele informacyjne, przedstawiające podstawowe fakty z historii prześladowań i zagłady Romów, a także wiersz Auschwitz, którego autorem jest włoski Sinto, Santino Spinelli: „Zapadłe twarze, martwe oczy, zimne wargi. Cisza. Rozdarte serce bez tchu, bez słów, bez łez”.
Opisany pomnik jest na pierwszy rzut oka całkowitym przeciwieństwem skromnego pomnika znajdującego się w borzęcińskim lesie. Mimo to mają one pewne cechy wspólne. Oba odwołują się na przykład do przyrody, czyniąc ją integralnym elementem pomnika: drewno i las oraz woda sugerują przy tym pewien ponadludzki porządek pamięci – to, że pamięć trwa, nawet gdy ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, i zawsze może powrócić. To ostatnie przekonanie wzmocnione jest w berlińskim projekcie regularnym znikaniem i ponownym pojawianiem się trójkątnej platformy. Podobieństwa w podejściu obojga artystów, zwłaszcza jeśli idzie o wykorzystanie natury, widać również w poniższej wypowiedzi autora pomnika w Berlinie – Dani Karavana: „Miałem pomysł, że pomnikiem powinien być tylko jeden kwiat, ale aby go chronić, potrzebowałem wody. Woda stała się integralną częścią pomnika. Ciemny odblask na wodzie sprawia, że wygląda ona jak dziura w ziemi. W wodzie odbijają się drzewa, Reichstag i każdy, kto podejdzie bliżej, stając się tym samym częścią pomnika. To dla mnie bardzo ważne. Każdy, kto podejdzie bliżej, przestaje być jedynie obserwatorem i staje się również częścią pomnika. Bardzo ważny jest też kwiat, ponieważ Sinti i Romowie są pochowani… bez grobów, znaków… nie wiadomo gdzie. Może tylko korzenie kwiatów wiedzą. Kwiat znajduje się na trójkącie, będącym reprezentacją trójkąta, jaki musieli oni [romscy więźniowie obozów – SK] nosić
Oba pomniki na swój sposób mówią o winie i wybaczeniu: pomnik borzęciński wstydliwie chowa się w lesie, dając do zrozumienia, że coś w jego historii nie zostało do końca dopowiedziane. Nie zajmuje jednak stanowiska w kwestii tego, czy dopowiedziane zostać powinno. Być może nie: być może prawdę będzie znać tylko las. Z kolei pomnik berliński zmusza nas do refleksji: kiedy podchodzimy bliżej, nasza sylwetka odbija się w tafli wody. Stając się w ten sposób częścią pomnika, zmuszamy się do refleksji – jaka była, mogłaby być lub będzie moja rola w historii, którą pomnik upamiętnia, lub w jej ewentualnych kontynuacjach. Niezależnie jednak od tego, czy wspomnienia rozwieją się, czy też staną się przedmiotem krytycznego obrachunku, konkretność kamienia i utraty, którą symbolizuje, pozostanie niezbywalnym elementem romskiej historii.
Oba pomniki, choć w nieco różny sposób stanowią wyzwanie dla pamięci większościowej. Ich funkcja zbliżona jest więc do idei „Stolpersteine” zaproponowanej przez Guntera Demniga: kamieni upamiętniających ofiary Holokaustu, o które w sensie symbolicznym (choć także czasem dosłownym) możemy się „potknąć” w naszej codziennej aktywności, wpuszczając do niej tym samym refleksję nad czasem przeszłym, będącą zarazem autorefleksją.
Autorefleksja nie zawsze jest przyjemna i często ludzie do niej zmuszani reagują agresją wobec przedmiotów, które ją wywołały. Agresja taka jest czasem agresją zastępczą (lub równoległą do agresji fizycznej), skierowaną wobec grup, które większość odrzuca, wraz z ich pamięcią – nawet jeśli nie zawsze jest to pamięć doznanych krzywd. Jak inaczej tłumaczyć płynące ze strony polityków żądania ustąpienia ze stanowiska dyrektora bukaresztańskiego Narodowego Muzeum Chłopów Rumuńskich, który w 2014 r. wystawił 15 obrazów, przedstawiających słynnych Romów – rumuńskich muzyków? Jak wytłumaczyć przysyłane mu groźby zniszczenia tych obrazów? Najwidoczniej dla miłośników czystej etnicznie „rumuńskości” zagrożenie stanowi koncepcja, w myśl której Rom może być wybitnym rumuńskim muzykiem a jego podobizna w artystycznej formie eksponowana jest w instytucji określającej się jako „narodowa”.
Również pomniki omawiane w tym tekście stały się obiektami agresji. Przy wejściu na teren berlińskiego pomnika 16 października 2015 ktoś wymalował swastykę i umieścił napis: „zagazować na śmierć”. Gorszy los spotkał pomnik borzęciński. W nocy z 21 na 22 kwietnia 2016 został on przewrócony i porąbany siekierami przez nieznanych sprawców. „Wygląda na to, że komuś ten wyraz pamięci się nie spodobał” – jak można było przeczytać w jednej z notatek prasowych. Pewna niezręczność dziennikarska ujawniła tu w niezamierzony sposób polityczną naturę estetyki pamięci: jej związek ze stosunkami władzy i przemocą w relacjach międzygrupowych. Stwierdzenie, że coś się „nie podoba” oznaczać może nie tylko negatywną ocenę estetyczną, lecz także negatywny stosunek do przekazu niesionego przez dany obiekt artystyczny oraz do grupy, której doświadczenie historyczne jest w nim reprezentowane.
Dewastacja borzęcińskiego pomnika wpisuje się zatem w klimat antagonistycznej polityki historycznej, która usiłuje narzucić homogeniczny konsensus, miedzy innymi poprzez wypieranie z krajobrazów pamięci alternatywnych wizji historii. Tym samym polityka historyczna poważnie utrudnia grupom mniejszościowym „kontrolę informacji”, a więc tworzenie ram kulturowych konstytuujących ich pamięć społeczną i umożliwiających jej przekształcenie w pamięć zbiorową. Stwarza przy tym sprzyjający klimat dla aktów przemocy.
Okazuje się zatem, że nawet odludny las na polskiej prowincji może się stać antagonistyczną przestrzenią, w której ktoś za pomocą siekiery likwiduje pamięć pomordowanych ludzi. Umieszczony w tej przestrzeni pomnik stał się, niezależnie od intencji jego autorki, dziełem sztuki krytycznej, odsłaniającym to, co dominujący konsensus stara się ukryć, wyprzeć i usunąć. Stał się też częścią historii, którą opowiadał.
Zadanie pt. Zagłada Romów w okupowanej Polsce w czasie II wojny światowej:geneza, przebieg, upamiętnienie - Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury - państwowego funduszu celowego